niedziela, 16 listopada 2014

Współprace

Dzisiaj porządnie zdenerwowała mnie pewna wiadomość mailowa, o czym postanowiłam wam opowiedzieć.

Jeśli jesteś blogerką, zapewne znasz historie masowego mailingowania niektórych marek. Najczęściej takich, które tanim kosztem chcą zrobić sobie świetną reklamę na blogach. Mówię to otwarcie- reklama na zasadzie barteru (wysyłanie darmowych produktów w zamian za recenzje) jest zwykłym wykorzystywaniem człowieka, który w bloga wklada całe swoje serce. Noooo, może niekoniecznie wszyscy barterowcy tak mają, nie chcę uogólniać, ale firmy uwielbiają ten sposób darmowej reklamy. Dodatkowo jeszcze wydają warunki. Dlatego tak bardzo się wkurzyłam.

Do rzeczy. W ostatnim czasie dostałam dwa maile, pierwszy wzbudził moją ciekawość, drugi zniesmaczenie. Miałam ochotę odpisać im w brzydkim tonie, ale stwierdziłam, że to nie ma sensu, bo zapewne i tak nie czytają maili zwrotnych.

Pierwszy mail proponował mi i moim czytelniczkom (sugestia, że mam udostępnić informację?) udział w czacie, w środku dnia roboczego. Pod spodem znajdował się kolorowym drukiem napis "jednocześnie zapraszamy do współpracy w recenzowaniu" blabla no wiecie o co chodzi. Odpisałam więc ładnie, że pracuję, więc w czacie nie wezmę udziału, ale zainteresowana jestem jakie mają co do mnie oczekiwania jeśli chodzi o współpracę. Tego maila wysłałam jakiś tydzień temu, nie dostałam żadnej odpowiedzi. Nie czaję tego, mieli nadzieję, że udostępnię informację o czacie, czy co? Po co proponowali współpracę i się nie odzywają?

Drugi mail rozwalił system. Był to OBRAZEK z informacją o tym, że zapraszają mnie do współpracy. Wysłali mi tę piękną grafikę z regulaminem, który sobie dokładnie przeczytałam. Otóż tak: po pierwsze mam im wysłać maila z informacją jaki produkt chcę otrzymać i DLACZEGO. Co to jest w ogóle za pytanie. To oni proponują współpracę, wysyłają do mnie maila, niech się zastanowią czego oni chcą? Dodatkowo w mailu zaznaczone było, że oni sobie wybiorą 10 testerek. No cholera jasna, to konkurs, czy propozycja współpracy? Czyli tak: nie dość, że masz im napisać dlaczego chciałabyś przetestować produkt, to jeszcze nie jest wcale to pewne, później masz określony miesiąc na realizację recenzji i musisz zachować rzetelność (opisane przez realistyczne odzwierciedlenie produktu, tu już sie obawiam o pretensje, jeśli produkt okaże się nienajlepszy). To jeszcze przegięli system z napisaniem na końcu wiadomości, że jak będą mieli ochotę, to sobie wydłużą, albo skrócą akcję BEZ PODANIA PRZYCZYNY! Czyli oni sobie mogą do ciebie napisać "kochana ty mi ten produkt masz zrecenzować w tydzień", co jak wszystkie blogerki wiedzą, jest praktycznie nierealne. Co za suchar! No nie mogę wyjść z podziwu, jak można tak sobie spieprzyć marketing. Być może niektóre z was powiedzą "czego ty się czepiasz?", "co to za problem napisać do nich dwa słowa", "pewnie chciałaś darmowe rzeczy, jesteś taka chciwa". A ja wam powiem tak. Chciałabym, żeby osoba pisząca do mnie maila wiedziała czym zajmuje się mój blog ( pielęgnacją paznokci wyłącznie), chciałabym, żeby proponowali MI produkty, a nie wysyłali takiego samego maila do wszystkich innych "świętych". Niekoniecznie chcę za to od razu kasę, nie o to chodzi. Ciągnę współpracę z BPS, która poza barterem nic mi nie przynosi. Od dwóch lat nie zarobiłam na blogu ani grosza, nie dostałam nic poza współpracą z BPS. Lepiej powiem, wsadziłam w rozwój hobby paznokciowego około 2 TYSIĘCY złotych (choć może być już pod 3 tys) przez cały czas pracy nad blogiem. Włożyłam setki, o ile nie tysiące godzin duszenia się lakierami, smrodem od zmywacza itd, zginania się wpół przed komputerem i paznokciami.

Chodzi o zwykły szacunek do siebie, jako do ludzi. Blogosfera to NIE JEST masowe pisanie bzdur o różnych produktach, byle czego by się pisało. To jest hobby, to jest coś, co lubię robić, a nie zbieranie darmowych produktów.

Może to naiwne, ale wydaje mi się, że marketingowcy wysyłający mailingi do blogerek, nie powinni być przypadkowymi ludźmi (moja koleżanka była praktykantką w jednej z dużych firm i miała za zadanie wysyłać wiadomości do blogerek WTF?), tylko blogerami, lub wielbicielami blogów, którzy znają się na blogosferze i wiedzą do kogo uderzać w pierwszej kolejności.

Uff to tyle jeśli chodzi o moje dzisiejsze zdenerwowanie. Proszę, nie bierzcie tego co napisałam do siebie, mam nadzieję, że moje słowa nie urażą żadnej blogerki, bo powinny zaboleć wyłącznie te durne firmy, które mają tyle bezczelności, że śmią pisać takie bzdury. Chętnie posłucham o waszych doświadczeniach z współpracami.

Zapraszam was serdecznie na mojego bloga paznokciowego, jeśli go nie znacie :)

wtorek, 11 listopada 2014

Jak zmienilam swoje podejscie

Blog tu blog tam, wszystkie działają na psychikę, jak kocimiętka na koty. Niektórzy są bardziej podatni, inni mniej. Jeżeli interesuje was jakie "przeżycie duchowe" ostatnio przeżyłam zapraszam do czytania ;)

Od czasu powstania mojego bloga tworzyłam w zastraszającym tempie kolekcję lakierową i zdobieniową. Brokaty, naklejki wodne, lakiery, pędzelki, wszystko co wpadło mi w ręce lądowało w mojej kolekcji. Wyrobiłam w sobie nawyk chęci samego posiadania dla rozwijania bloga. Zawsze gdy zaczynałam się interesować czymś, kupowałam tego czegoś na potęgę, a tak naprawdę nie wykorzystałam nawet połowy tego co zakupiłam. (modelina, sutasz itd) 

Niestety z lakierami historia zaczęła się powtarzać. Kiedy dojrzałam na YT amerykański destash, zwany również decluttering, czyli pozbywanie się niepotrzebnych rzeczy z kolekcji, wydawało mi się, że i ja mogę to zrobić. Tym sposobem pozbyłam się zdaje się połowy moich lakierów i nabrałam innego stosunku do kolekcjonowania. Od dzisiaj możecie przejść do posta "wyprzedaż" i znaleźć tam dziesiątki ciekawych (lub mniej ciekawych) lakierów (i ozdób), których albo na sobie nie miałam, albo znienawidziłam ze względu na krycie. Niektóre podobały mi się w butelce, a na paznokciu traciły swoją urodę, inne po prostu jakoś przestały mi się podobać, gdy złapałam je do ręki. Same stwierdzicie, czy są warte uwagi :)

Przeglądając wszystkie moje zdobycze postanowiłam, że tak duża kolekcja nie jest mi potrzebna, lakiery, które mam wystarczą mi do zdobień ze stemplami, ktore wprost uwielbiam, a pogoń za tym, żeby mieć wszystkie nowości z półek (kiedyś gdy usłyszałam o nowej kolekcji wibo, leciałam jak na skrzydłach do rossmana) jest bezsensowna, jeśli tak naprawdę te lakiery chcę mieć tylko by wam je pokazać.

I tyle w teorii. Wczoraj byłam w rossmanie i złapałam od razu 8 buteleczek w pięknej promocji 2 za 1. A potem stanęłam przed tą szafą wibo i tak sobie myślę- po co mi one? Granity, które wiem z góry, skazane są na niepowodzenie, raz założę i wystawię? Leather, czarny i czerwony, przecież też wiem, że chiałabym je tylko do jednego posta, bo czarny piasek już mam... Satyny, które mogę zrobić za pomocą matowego top coata? Tylko po to, żeby pokazać samą buteleczkę? Dlatego ostatecznie wyszłam z rossmana z czterema rzeczami (w tym dwie butelki lakieru, bez których również mogłabym się obyć)



Chciałabym wyzbyć się tej potrzeby do posiadania, którą kreują w nas blogi (w tym oczywiście mój), tego konsumpcjonistycznego podejścia, że wszystko co nowe, muszę wypróbować. Zacząć się bawić tym co mam i być za to wdzięczna. Wiem, że jest to trudne, ale mam nadzieję, że jestem na dobrej drodze.

I z tymi słowami zostawiam was w to piękne święto, jakim jest Dzień Niepodległości. Cieszcie się z tego co macie i spełniajcie swoje marzenia.